28 listopada 2015

Rozdział 6

Wybaczcie za czcionkę ale resetowali mi komputer + niesprawdzone
Irina
Od dobrych pięciu minut kręcę się próbując znaleźć jakąś pozycję, w której moja głowa nie będzie tak pulsowała i miała ochotę eksplodować. Ale to na nic.W ogóle, na czym ja leże? - zadaje sobie to pytanie czując pod brzuchem coś twardego.
Przekręcam się trochę w prawo i czuje jak spadam.
Na szczęście ląduje na czymś miękkim, ale to nie amortyzuje w pełni mojego upadku. Pisk roznosi się po całym pomieszczeniu, aż skręcam się z bólu.
Głupi kac.
- Ja pierdole, moja głowa - charczę, cicho przez ucisk w gardle.
Nawet nie mam siły otwierać oczu, dlatego układam się w najwygodniejszej pozycji, na jaką mogę sobie pozwolić. I zabieram do snu. No, bo jak nie skorzystać z czegoś tak miękkiego? Grzech!
Budzę się czując jak to, na czym leże zaczyna się trząść i to z reguły nie wróży dobrych znaków. Otwieram szybko oczy i podnoszę się do siadu podpartego, robię to tak nagle, że nie zauważam przed sobą stołu, na który natrafiam. Łapię się za nos i zaczynam masować. Mam już zamiar zawyć z podwójnego bólu, gdy zamiast usłyszeć swojego krzyku, słyszę kogoś innego. Zerkam przed siebie z prędkością światła i to, co widzę zwala mnie z nóg, pomimo tego, że siedzę. W sekundę zaczynam zwijać się ze śmiechu.
Otóż przede mną we własnej osobie stoi Caroline Sparks mistrzyni dwuznacznych i komicznych sytuacji w jednym, dodatkowo w samej bieliźnie z rozmazanym makijażem i ubraniami w ręku.
- Skąd się tu wzięłaś - piszczy na mój widok. Przez co przechodzą mnie drgawki.
Mój Boże, za jakie grzechy?!
- No wiesz jak rodzice się tak bardzo mocno kochają to dochodzi między nimi do bliskiego spotkania, w którym tatuś zapładnia mamusie po przez.. - nie mogę dokończyć, bo dostaję w ramię z bluzki.
Auu.
- Pytałam, co robisz na dywanie i czemu cię wcześniej nie zauważyłam?
- A żebym ja to jeszcze wiedziała - mówię masując skronie - w ogóle, co ty robisz o - zerkam na zegarek za nią - dziesiątej rano? Jest jeszcze noc.
- Ktoś tu ma kacyka oj - uśmiecha się złośliwie - dla twojej wiadomości śpieszę się do pracy, bo niektórzy ludzie chcą się rozwijać w przeciwieństwie do leniwców kanapowych.
Chyba ktoś tu dopiero wstał i to lewą nogą.
Przeklęte radio. Warczę pod nosem na znienawidzone urządzenie, które zostało włączone przez szatana w bieliźnie.
- Jędza - mamroczę pod nosem.
- Miód dla moich uszu, złotko.
- Skarbie uwalniasz potwora, gdy się nie wyśpisz. Lepiej zjedz snickers'a, bo zaczynasz gwiazdorzyć.
- Przynajmniej mi to wychodzi - wystawia język.
- Ta w takim stopniu jak to, że świnia ujrzy niebo.
- A co Nate do nieba nie pójdzie za te palenie trawki w kościele? - pyta ze śmiechem.
- On się nie liczy, przeklęty buc prawie nas przez niego wywalili.
- Ale musisz przyznać, że się działo - zachichotałam na samo wspomnienie jak ten idiota zaczął palić i częstować ludzi wokół.
- Nawet ksiądz się skusił.
- A to nie był ktoś w rodzaju mnicha?
- Yy nie? Przypomnij mi śmiałyśmy się z niego po tym jak spróbowałaś, czy przed? Bo coś mi się zdaje, że chyba tam odleciałaś wzorowa uczennico.
- Jaa, nie zdawało ci się - udała niewiniątko.
- Tak ogółem to nie miałaś gdzieś iść, jeszcze chwilę temu prawiłaś mi o leniwcach a teraz sama zamiast się szykować do tak ważnej rzeczy, jaką jest praca i rozwijanie się stoisz i plotkujesz ze mną, hm? - uśmiechnęłam się złośliwie - no wiesz zegar cały czas tyka.
- Małpa! - zerwała się i ruszyła w stronę łazienki.
- No już, już księżniczko szykuj się, bo nie zdążysz- zawołałam za nią.
- Wal się - odkrzyknęła.
- Z tobą? - zrobiłam zdziwioną minę - przecież wiesz, że gustuje w facetach, wybacz nie podniecasz mnie tak jak byś tego chciała - udałam posmutniałą.
- Haha bardzo śmieszne - powiedziała i zatrzasnęła za sobą drzwi.
Dobry Bożę, za jakie to grzechy?! Co ja takiego zrobiłam, że się tak na mnie mścisz, przecież nie pije często, na ogół jestem grzeczna nikomu nie wadzę? No powiedź, za co?
Mamrocze sobie jeszcze pod nosem, jaki to świat jest zły i kieruje w stronę sofy, po czym się na niej rozwalam.
I tak nic nie zrobię do póki szatan nie wyjdzie z łazienki a ja nie wezmę relaksującej kąpieli z olejkiem wanilinowym nie stój z poziomkowym. Tak to jest to, po prostu żyć nie umierać. Do tego perfekcyjny głos Jessego Rutherforda z The Neighbourhood.
Tak to wystarczy żeby zapomnieć o wszystkim.
Wstaje powoli i kieruję się w stronę pustej łazienki, z której co dopiero wyszła uszykowana Caroline.
Nareszcie! Ile można tam siedzieć?
- Tylko nie siedź cały czas w domu jak mnie nie będzie, leniu. Jeszcze mi się roztyjesz. I co będzie?
- Aż tak we mnie nie wierzysz? - pytam.
- Z tobą nigdy nic nie wiadomo - śmieje się, po czym wychodzi.
I w końcu upragniona kąpiel.
Gdzie te cholerne tabletki, no ja się pytam? Gdzie ona może trzymać takie rzeczy zachodzę w głowę? Rzucam wczorajsze ubrania na kosz i przeglądam wszystkie szafeczki. Jasno powiedziała, że ma wszystko schowane w łazience. Prycham po przeszukaniu ostatniej pułki.
Nic, kompletne nic. Nie miała, kiedy zużyć tylko dziś. Akurat dziś!
Warczę pod nosem. Łapię za ubrania i wrzucam je do kosza, na którym leżały, gdy zauważam spadającą powoli w dół karteczkę. Podnoszę ją z ziemi w najszybszym tempie, na jaki mnie stać i od razu przypominam sobie gorącego barmana.
Aż nagle czuję jak mój brzuch zaczyna burczeć. Krzywie się i odkładam kartkę na lustro, to może poczekać teraz mój instynkt przeżycia mówi, że muszę znaleźć tabletki i coś upolować, bo inaczej padnę w najbliższym czasie.
Po wysuszeniu włosów ubieram się w wygodne spodnie nie mam zamiaru się stroić a tym bardziej szykować na zwykłe wyjście na miasto. Niestety jestem dokładnie takim leniem, jakiego opisywała Caroline, ale musze przyznać, że dobrze mi z tym.
Łapie po drodze za kurtkę i pędem wychodzę z mieszkania. Im szybciej dostanę się do najbliższej apteki tym lepiej.
Po krótkim spacerze ulicami znajduję to, czego szukałam. A w środku żadnej kolejki.
Chyba tam na górze ktoś mnie jednak lubi.
Kupuje szybko opakowanie jakże cennych tabletek i połykam od razu dwie na rozgrzewkę. Tak dokładnie tego mi było trzeba kit, że przechodni patrzą na mnie jak na ćpunkę.
Dobra teraz jeszcze tylko coś zjeść. Jak na zawołanie mój brzuch postanawia dać swój koncert. Rozglądam się chwilę po okolicy, gdy zauważam miło wyglądający lokal. Po paru chwilach przekraczam próg restauracji „U Lottie", na samym wejściu czuć zapach świeżo parzonej herbaty z dodatkiem owoców leśnych jak mniemam.
Siadam w najbardziej oddalonym miejscu, nie mija chwila jak pojawia się przede mną kelnerka.
- Co podać? - pyta z niewymuszonym uśmiechem.
Muszę przyznać, że jeśli miałabym kogoś zaproponować do konkursu śnieżnobiały uśmiech to wybrałabym właśnie ją. Ciekawe czy szczęka ją nie boli od ciągłego uśmiechania się.
- Kawę czarną niesłodzoną do tego ciasto z białej czekolady z polewą - mówię spokojnie patrząc jak nawet na moment nie odrywa wzroku od notesu - i to wszystko.
- Dobrze zaraz przyniosę zamówienie - odpowiada z tym promiennym uśmiechem, który zna każdy z reklam i znika za barowym blatem.
Biorę jeszcze dwie tabletki, po czym sprawdzam godzinę. Jedenasta dwadzieścia, czyli mam jeszcze dużo czasu, aby wytrzeźwieć przed powrotem Caroline.
Rozglądam się chwilę po kawiarni, jest prawie pusta, jeśli mogę tak nazwać kilka osób włącznie ze mną, na całe szczęście, gdybym przyszła za godzinę jestem pewna w stu procentach, że nie miałabym już gdzie usiąść.
- Proszę, o to zamówienie - mówi kelnerka pojawiając się z nikąd. Kładzie wszystko na stoliku i znika tak szybko jak się pojawiła.
Tak dokładnie tego mi brakowało białej czekolady, myślę przeżuwając ciasto. Swoją drogą lepszego nie jadłam. Od razu czuję jak głowa coraz mniej pulsuje, tak zbawienne skutki pełnego żołądka.
Dopiero teraz mogę skupić się na wczorajszym dniu. Nadal nie mogę uwierzyć, że Daniel jest w Sydney, niby od początku wiedziałam, że tu mieszka, ale dopiero teraz jak go spotkałam to do mnie dotarło. Wcześniej było to jedynie błądzeniem przez mgłę, wręcz niemożliwe, że jeszcze się zobaczymy. A tu nagle spotykam go na imprezie i to w takich okolicznościach, szczerze gdyby nie ten sms rano to nawet bym o tym nie pamiętała, gdyby nie te okoliczności, które kotłują mi się teraz w głowie. Mój instynkt każe mi dowiedzieć się, o co poszło z drugiej jednak strony idąc za słowami Daniela to normalność tutaj i raczej niczego wielkiego oprócz zwykłej kłótni o niezapłacone długi bym nie odkryła.
- O czym tak myślisz?- podskakuje słysząc głos tuż nad uchem. Odwracam się do tyłu pierwsze, co widzę to ciemne brązowe oczy skanujące moją twarz.
- No wiesz ludzie mają to do siebie, że od czasu do czasu zdarzy im się przez chwilę wykonywać trudne zajęcie, jakim jest dedukowanie - mówię po krótszej przerwie popijając kawę - a ty, co robisz poza straszeniem mnie? - pytam w chwili, w której siada na krześle naprzeciw.
- No wiesz jakoś trzeba poznać przyszłą matkę swoich dzieci - uśmiecha się wesoło.
- Aha.. Czekaj, co? - krztuszę się kawą - dobrze słyszę?
- Oczywiście tęczo mojego życia, dobrze usłyszałaś - dopiero teraz uważnie mu się przyglądam. Figlarny uśmieszek rozświetla jego twarz. Normalnie dałabym osobie za taki tekst w twarz, ale z niewiadomo, jakiego powodu zamiast się wkurzyć zaczęłam się śmiać.
- No nareszcie się uśmiechnęłaś - mówi, gdy zaczynam się uspokajać.
- No dobra skoro tak to ty, kim jesteś?
- Twój przyszły mąż - patrzę na niego rozbawiona.
Boże skąd tacy ludzie się biorą?
- Ej, co robisz? - przyglądam się jak bieżę mój telefon ze stołu i coś z nim robi.
- Oh skarbie dobrze jest mieć numer swojej dziewczyny - odpowiada zajęty ekranem.
- Nie jesteś jakimś gwałcicielem albo seryjnym zabójcom no nie? - pytam.
- Jak patrzyłem ostatnio do mojego CV to żadna z tych rzeczy tam nie górowała. Ale wiesz skarbie za twój uśmiech mógłbym zabić - patrzy krótko w moją stronę i wraca do wcześniejszego zajęcia - a swoją drogą to, co robisz o tej godzinie, sądziłem, że tylko ci, którzy muszą iść do pracy albo mają ważne spotkanie wychylają się w poniedziałkowy ranek z domu po libacji alkoholowej poprzedniego dnia? - czyli miałam rację wyglądam jak narkoman na odwyku.
- Albo ci, co nie maja żarcia i zapasowych tabletek - odpowiadam - bardzo widać?
- Gdyby nie to, że z tobą rozmawiam to bym w ogóle tego nie zauważył - łapię mnie za rękę, gdy próbuje poprawić włosy i uśmiecha się przyjaźniej.
- Skoro tak to ty, do jakiej należysz grupy? - zmieniam temat.
- Ja zaliczam się do pierwszej grupy nieszczęśników, masz nieodebraną wiadomość - oddaje mi komórkę i wstaje od stołu - niestety muszę już iść, ale nie rozpaczaj jeszcze spotkamy się nie raz, no wiesz dzieci muszą jakoś powstać - porusza brwiami - a na razie muszę iść na rozmowę o pracę, więc trzymaj kciuki żono.
Patrzę jak odchodzi i zastanawiam się czy przypadkiem to nie przez leki, które brałam mam takie dziwne wrażenie, że to, co mówi może okazać się prawdą i do chodzę do wniosku, że chyba się nie mylę.

17 listopada 2015

Rozdział 5

Irina

Dopiero teraz mam szanse zobaczyć, kto cały czas mnie ciągnął. Odkręcam się i w momencie sztywnieje. Nie to niemożliwe.
  - Daniel – szepczę, bo na głośniejszy ton nie ma szans.
Chłopak podnosi głowę i dopiero teraz patrzy w moją stronę. Jego twarz w momencie się zmienia z poważnej na zszokowaną tak jak moja chwile temu. Stoimy naprzeciwko siebie i wpatrujemy się w siebie nawzajem nie wykonując żadnego ruchu jak sparaliżowani, jak gdybyśmy mieli się rozpłynąć, jeśli któreś zrobi, jaki kol wiek ruch, jak by to wszystko miało za chwilę zniknąć.
  - Daniel – mówię po raz drugi, ale tym razem pewniej, po czym rzucam się w ramiona chłopaka. Który od razu przyciąga mnie do siebie i przytula. Czuje jak znajome ciepło otula moje ciało.
  - Muszę przyznać, że nie sądziłem, że cię jeszcze spotkam – słyszę przy moim uchu, głos, którego tak bardzo brakowało mi przez ostatnie dwa lata.
Aż przechodzą mnie ciarki.
  - Ja też nie – odpowiadam zgodnie z prawdą, gdy się poznaliśmy nie sądziłam, że kiedykolwiek wyjadę z Londynu i przyjadę do Sydney a tym bardziej na stałe, dlatego zakończyliśmy tę znajomość, on musiał wracać a ja zostałam tam gdzie byłam. I tak było najlepiej żadnych obietnic, żądnego smutki przez utratę przyjaciela. Tylko wspomnienia miło spędzonego czasu.
  - Co tu robisz? Jak pamiętam twoje ostatnie słowa brzmiały, że nie masz zamiaru opuszczać swojego ukochanego miasta, gdy chciałem żebyś ze mną przyjechała na trochę.
  - Plany trochę się zmieniły, chcę zacząć tu studiować, ale dopiero jak uporządkuje wszystko związane z przyjazdem – mówię mu odsuwając się od niego.
Chcę jeszcze coś powiedzieć, gdy przerywa mi przytłumiony wystrzał ze środka budynku. Od razu wszystko do mnie dociera to, co działo się przed chwilą. Zaczynam się trząść i odsuwam coraz dalej. Już w ogóle nie czuje alkoholu, który jeszcze chwile temu popijałam przy barze.
  - Powinnaś zamówić taksówkę, nie jest tu bezpiecznie – mówi pobudzony zaistniałą sytuacjom.
Podchodzi do mnie i zakłada na ramiona swoją koszule, błędnie odczytując moją reakcje.
  - A ty, nie widać żebyś się tym w ogóle przejmował? – patrzę na niego zdziwiona.
  - Takie strzelaniny to nie nowość, szczególnie w klubach, już się przyzwyczaiłem, jak coś się zaczyna dziać po prostu wychodzisz i to olewasz tak jest bezpieczniej. Dlatego pod żadnym pozorem tego nie rozgrzebuj, po prostu zapomnij, jeśli zaczniesz to drążyć, może ci się coś stać. Ci ludzie są naprawcze niebezpieczni, mają gdzieś policje, dlatego nie chodź do klubów, okej?
  - Okej – odpowiadam cicho, lekko zachrypniętym głosem, po czym odkaszluje.
Ciągle mam przed oczami tą dziewczynę. Przecież to mogłam być ja albo Caroline. Właśnie muszę do niej zadzwonić.
  - Chodź idziemy.
  - Poczekaj muszę zatelefonować – mówię mu, po czym sięgam po telefon, który schowałam do stanika. Tak Wiem bardzo oryginalnie.
  - Co tak długo? – pyta.
  - Nie odbiera, martwię się o nią – odpowiadam lekko zdenerwowana, przystawiając ponownie komórkę do ucha. To do niej nie podobne żeby nie odbierała.
  - Wyślij jej sms’a, może nie może gadać.

  - Już.
  - Dobra teraz chodź zamówię ci taksówkę jesteś całą roztrzęsiona – łapie mnie za rękę i prowadzi w stronę ulicy.
Tak jak mówił wcześniej skręcasz w lewo i jesteś przy szosie.
Nie, nie mogę jeszcze wrócić, jeszcze nie.
  - Nie musze sobie to wszystko po układać przejdę się – odpowiadam, gdy bierze telefon do ręki.
Muszę się przejść, jazda taksówką była by za krótka na przemyślenie tego, co się stało. Sahyounie dobrze wiedział mówiąc żebym tego nie rozkopywała. Od zawsze lubiłam bawić się w detektywa i wszystko wyjaśniać. Dlatego przyjechałam tu na studia detektywistyczne do najlepszej szkoły z tym profilem na świecie. To dla mnie szansa abym mogła spełnić swoje marzenia.
Chodź nie powiem moje hobby nie raz sprowadziło na mnie duże kłopoty, dlatego muszę przemyśleć czy warto robić coś z tym, co działo się w klubie.
  - Skoro tak, idę z tobą nie pozwolę abyś się sama włóczyła w nocy, to nie Londyn tutaj nie jest tak bezpiecznie abyś mogła sama wracać - powiedział otulając mnie opiekuńczo ramieniem – Nie myśl o tym dobrze wiem, że to teraz robisz, za dobrze cię znam, po prostu zapomnij tak jest najlepiej.
  - Łatwiej powiedzieć trudniej zrobić. Przestać myśleć o czymś takim, przecież zginęło tam kilka osób jak nie kilkanaście.
  - Takie jest życie Irina, nic na to nie poradzimy, ale możemy uważać żeby to nam się nic nie stało. Dobra a teraz mów gdzie mieszkasz, bo jak na razie stoimy jeszcze za blisko klubu, chodź nikt tu nie przychodzi, lepiej żebyśmy się już stąd zwijali.
  - Prestwick Road.
  - No to się trochę przejdziemy, ale cała noc przed nami. Ej to jest niedaleko Perth St, nie?
  - Trzy przecznice jak dobrze kojarzę – mówię lekko rozkojarzona.
Ta alkohol będzie jak twój wierny pies nigdy cię nie opuści nawet w najgorszym momencie.

Daniel

Odprowadziłem ją aż do Perth St dalej wsadziłem ją w taksówkę. Nie mogłem patrzeć jak ledwo idzie w tych szpilkach w dodatku upita w trzy dupy.
  - Dzięki że ze mną poszedłeś – próbuje skleić zdanie.
  - Nie ma, za co – powiedziałem, gdy wsiadała do taksówki a raczej próbowała – na Prestwick Road – zwróciłem się do taksówkarza, który z rozbawienie tak jak ja patrzył na jej poczynania.
  - Spotkamy się jeszcze? - zapytała wychylając się przez szybę, gdy była już ze 100 metrów dalej.
  - No jasne – krzyknąłem za nią, ale nie byłem pewien czy zdążyła usłyszeć.
Pamiętam, że rzadko doprowadzała się do takiego stanu, gdy byłem w Londynie.
No właśnie Londyn to tam wszystko się zaczęło. Dostałem wezwanie z góry, aby przypilnować świeżaków. Dopiero, co rozpoczynaliśmy tam działalność, trzeba było przypilnować wszystkiego. Było to około dwóch lat temu. Spędziłem tam całe wakacje. Gdy tylko mogłem wyrywałem się i do niej chodziłem.
Większość czasu spędzaliśmy na gadaniu o niczym, tak było najlepiej ja jej o niczym nie opowiadałem a ona mi. Jedyne, co o niej wiem to, że nie miała łatwego dzieciństwa tak jak ja. Może, dlatego tak szybko znaleźliśmy wspólny język?
Całe szczęście, że gdy ją prowadziłem nic nie powiedziałem, bo mógłbym się wydać, na szczęście była zbyt pijana i nie połączyła faktów.
Przez ten krótki czas zżyliśmy się ze sobą i nie chcę żeby coś jej się stało przeze mnie a raczej przez to, co robię. Musze przyznać, że zależało mi na niej i dotarło to do mnie dopiero teraz, gdy ujrzałem ją po dwóch latach. Kompletnie inną Irinę doroślejszą, którą mam zamiar poznać od nowa.
Kurwa, co ja pieprzę, to chyba ten alkohol, który udało mi się wypić na imprezie, gdy tatuś Beun nie patrzył.
Mam nadzieje, że poradzili sobie beze mnie.

Krótki ale jest :)


14 listopada 2015

Rozdział 4

Beau
  Siedzieliśmy z chłopakami w loży i obserwowaliśmy tańczący tłum. Niestety nie możemy pić, bo zaraz ma tu wbić ta gnida Anders ze swoimi ludźmi i zakończyć zabawę, a naszym celem jest go powstrzymać. Luke od godziny przypatruje się jakiejś lasce i wodzi za nią wzrokiem zamiast się skupić. Chodź nie powiem jest w chuj gorąca i nieźle wywija. Ale ma robotę do załatwienia, a nie zabawianie się z panną. W tym zawodzie nie ma miejsca na nawet najdrobniejszy błąd a on to dobrze wie. Jeden zły ruch i masz kulkę w łeb, albo pokazują twoje zwłoki na kanale „Dzień z życia Sydney", wszystko trzeba mieć idealnie zaplanowane, co do sekundy.
  Całe szczęście, że do niej nie podchodzi tylko spogląda. Ale widać, że chuj go strzela jak patrzy na te sugestywne spojrzenia kierowane w jej stronę, uuj.
  - Ej, o której on miał być, przypomni ktoś?
  - Na 23, a jest 22:40 – odpowiedziałem patrząc na znudzonego Jamesa. Który od razu odkręcił się w swoją stronę i dalej przyglądał tańczącym dziewczynom niedaleko naszego stolika, dzielnie próbujących zachęcić go do tańca z nimi.
  - Czekam tylko do zebrania i jadę na wakacje, pieprze to, jest tyle osób od brudnej roboty a musieli akurat nas wysłać – zwróciłem się do Daniela.
  - Ktoś tu się robi za stary na akcje dziadku – zaśmiał się.
  - Ja ci dam starego, różnią nas 3 lata.
  - No przecież mówię, że dziadek.
  - Przynajmniej sprawniejszy dziadek od ciebie – poruszyłem sugestywnie brwiami.
  - Pierdol się, co z nim? – zapytał trochę ciszej uważnie patrząc na siedzącego przed nami Luka.
  - A co ma być każdy z nas to przeżywa, a użalanie się nad nim jeszcze pogorszy sytuacje. Sam go przecież dobrze znasz.
  - Może by go tak zabrać gdzieś na obrzeża poszalałby trochę i się od stresował?
  - Myślisz, że ten leń ruszy dupę – zaśmiałem się. Boże zmiłuj się nad nim na starość jak on teraz ma problemy ze wstawaniem z łóżka a co dopiero zejściem po schodach.
  - Jak by mu trochę pomóc, chyba wiesz, co mam na myśli. Taka przyjacielska pomoc w postaci kopa w dupę pomogłaby mu w stu procentach i rozgrzała na drogę.
Chciałem już coś odpowiedzieć, gdy przed nami pojawił się Jai.
  - Ej chłopaki Caroline tu jest – spojrzał na nas z zdezorientowaniem.
  - Co ona tu robi?– spytałem zdenerwowany.
  - Podobno przyszła z koleżanką ja pierdole – rozejrzałem się za Yammouni'm
Przecież za chwilę to wszystko się zacznie, kurwa. Jak James się dowie ze jego kuzynka tu jest to będzie źle. Może i jestem wybuchowy, ale w porównaniu do Jamesa jestem potulny jak baranek. A to wszystko przez to, że wychował się w takiej popieprzonej rodzinie. Na szczęście w porę ktoś się nim zainteresował i trafił do domu dziecka skąd zaadoptowała go nasza sąsiadka. Dotąd pamiętam jak zobaczyłem go stojącego samotnie z dala od wszystkich. Już wtedy wiedziałem, że nie chce mieć w nim wroga. Z czasem okazał się wzorowym przyjacielem i powiernikiem dziecięcych sekretów. To ja wprowadziłem go do naszej grupy, na początku chłopacy nie przepadali za sobą. Ale z czasem przekonali się do siebie.
  - Dobra Jai idź znajdź Sparks i ją odprowadź a my czekamy na tamtego – powiedziałem podnosząc się z miejsca.
Za nim zdążyłem wykonać następny ruch głośny huk przeszył całą sale a potem kolejny. Ludzie zaczęli pchać się we wszystkie strony, jak najdalej uciekając od hałasu.
 Spojrzałem na zegarek 22:56. Nie za wcześnie? A podobno tacy punktualni są. Chyba trzeba im wysłać reprymendę do szefa.
  - No to zaczynamy zabawę – usłyszałem obok Luka.
  - Wyprowadź wszystkich, my sobie z nimi poradzimy, nie chcemy przecież światków – zwróciłem się do któregoś z chłopaków. Nie widziałem, którego bo stałem do niego tyłem, ale od razu zrobił się mniejszy tłum.
Trzy strzały i od razu wielki chaos, w takich chwilach widać, że ludzie nie są przygotowani na śmierć i będą się łapać brzytew byle by przeżyć. No, bo jak nazwać osoby taranujące innych byle by dostać się do drzwi, a nawet biegnące po nich.
W między czasie jak się rozglądałem po sali zobaczyłem jak jeden z ludzi tego gnidy w drugiej części pomieszczenia celuje w głowę dziewczynie, chwilę później zostaje po niej tylko truchło na ziemi. A nad nią stoi osoba, której szukałem.
Idealnie.
Zasygnalizowałem chłopakom, że widzę gdzie jest Anders i ruszyłem w jego stronę, aby reszta obstawiła wszystkie wyjścia, którymi by mógł nam uciec.
Teraz nie ma jak zwiać, już jest nasz.
 Mam gdzieś jego kolegów. Potrzebny nam jest tylko on, nikt by nie dał przecież towaru o takiej wartości byle, komu.
Wyminąłem kilku uciekających ludzi, którzy zostali jeszcze na sali i podszedłem do Petera, który na swoje nieszczęście stał tyłem do mnie i rozmawiał przez telefon.
Błąd, ostatni błąd, który popełniłeś w swoim życiu. To będzie twój najgorszy wieczór w życiu, a ja się już o to postaram.
Pchnąłem go na ścianę przed nami i przyłożyłem pistolet do skroni. Czułem jak cały się spina, a telefon wypada mu z reki w chwili, w której zderza się z powierzchnią przed sobą.
Chyba ktoś tu był za bardzo nie uważny. Tak jak mówiłem jedno potknięcie i jesteś martwy.
  - Nie ładnie tak rządzić się nie swoimi rzeczami – spojrzałem jak ze zdenerwowania nie może złapać porządnego oddechu, przez co zaczął się dusić. Widać, że nie spodziewał się tu nikogo, kto próbowałby mu przeszkodzić. Nawet mógłbym powiedzieć, że jest w szoku.
  - Tylko mi się tu nie uduś, musimy wyjaśnić sobie kilka spraw, potem cię nawet wyręczę jak będziesz chciał, tylko odpowiedź mi najpierw na kilka pytań zrozumiałeś? - Pokiwał tylko lekko głową na tak.
  - No dobra no to zaczynamy jak udało się wam dostać nasz towar. Tylko nie próbuj kłamać – warknąłem w jego stronę.
  - Ja... ja nie wiem.
  - Jak to kurwa nie wiesz – wybuchnąłem - To może inaczej skąd macie nasz towar? Lepiej ze mną nie zadzieraj, bo przed śmiercią jeszcze się trochę pomęczysz. No, więc powtórzę skąd go macie?
  - Do.. dostaliśmy go.
  - Jakim kurwa cudem! No nie mów, że przyszedł Mikołaj i podrzucił wam naszą kokę od tak w środku lipca.
  - Trzy dni temu ktoś pobił jednego z naszych ludzi i zostawił kartkę z napisem, że jeśli chcemy zarobić trochę szmalu to 21 lipca mamy zjawić się w starych garażach.
  - Kontynuuj – powiedziałem, kiedy przystanął na chwilę jak by nie wiedząc czy dalej mówić.
  - Odmówiliśmy, bo nie potrzebowaliśmy roboty na razie mieliśmy swoje sprawy do załatwienia, dzień później pięć osób leżało martwych w naszej skrytce. To kurwa zrobił jakiś popapraniec, mieli porozcinane brzuchy z wywalonymi wnętrznościami na zewnątrz. Stan przystał na jego propozycje nie chciał tracić więcej ludzi, przez nie swój konflikt. Nie wiem, co od was chce, ale kazał nam przyjechać tu dziś z prochami z torby, która zostawił i poczekać aż ktoś się po nią zjawi.
O co w tym chodzi? Zadałem sobie to pytanie w myślach. Po co ktoś miał by zabierać nam nasz towar, aby go potem zwracać przez pośrednika. I jeszcze zabijać pięciu ludzi, tak naprawdę bez powodu. Nic się nie trzyma kupy.
  - Zaglądaliście do tej torby, chociaż? – zapytałem.
  - Nie powiedział, że mamy jej nie dotykać, bo on się dowie i nie skończy się na kilku ofiarach, woleliśmy nie ryzykować i przynieść to żeby się od nas odczepił.
  - Pokaż to - powiedziałem wyrywając mu z ręki przedmiot. Zajrzałem do środka i zobaczyłem nie tylko to, czego się tak spodziewałem, ale coś, co nie powinno się tu znajdować, a tym bardziej ujrzeć światło dzienne.
Przekląłem cicho pod nosem i zwróciłem się do Andersa.
  - Jesteś pewien, że niczego nie widzieliście jakiś osób kręcących się przy waszej skrytce. Nikogo podejrzanego?
  - Nikogo, tylko nasi ludzie.
 Spojrzałem na niego ostatni raz sprawdzając czy nie próbuje kłamać, po czym zamknąłem szybko torbę.
Musimy to szybko wyjaśnić. Ta sprawa robi się coraz dziwniejsza.
  - Masz dziesięć sekund, aby stąd spierdalać inaczej cię zabiję – warknąłem w jego stronę i patrzyłem jak biegiem kieruje się w stronę wyjścia.
 Wyjąłem w między czasie komórkę i wybrałem numer Luka, przekazałem mu, aby go wypuścił i schowałem ją ponownie do kieszeni.
Postanowiłem zostawić go jeszcze przy życiu może się nam przydać.

To może jakiś mały komentarz? :)

10 listopada 2015

Rozdział 3


Daniel

  - Daniel – załkała – proszę..
I weź człowieku się zdecyduj.
Chciałem już coś odpowiedzieć, gdy w drzwiach pojawił się najstarszy z Brooksów.
  - Skip tu jesteś, co tak długo? Zastrzel ją i chodź – powiedział, podchodząc do nas bliżej i mierząc nienawistnym wzrokiem skuloną dziewczynę.
Spojrzałem na osóbkę przede mną, pomimo tego, że w pomieszczeniu było ciemno widziałem jak się cała trzęsie ze strachu. Gdyby nie to, że jest tak ważna to może i bym dał jej uciec. Przecież nic nie zrobiła.
Pewnie próbuje sobie teraz wmówić, że to jakiś koszmar, z którego się zaraz wybudzi.
Jak przykro, niestety nie, takie życie.
Przetrwają tylko najsilniejsi.
  - Proszę, błagam nie zabijajcie mnie, proszę – jęczała przez łzy, dlatego ledwo udało mi się zrozumieć, o co jej chodzi.
 No to przedstawienie się zaczyna.
  - Myślisz, że weźmiesz nas na litość? – powiedział zirytowany Brooks.
 Lepiej go nie wkurzać, jak ma gorszy dzień, szczególnie taki jak dzisiaj, jest wtedy nieobliczalny. Nawet ja nie potrafię przewidzieć, co zrobi. A to do mnie należy ustalanie planów i przewidywanie wszelkich utrudnień.
  - Proszę Beun, przez wzgląd na naszą dawna znajomość – błagała na kolanach.
Czy ludzie nie potrafią umrzeć z godnością? To takie trudne? Zawsze jak patrzę na takie przedstawienie to te pytania przychodzą mi się na myśl.
Czy tak trudno pożegnać się z życiem? Chęć dalszego bycia jest tak wielka, że jesteśmy w stanie błagać największego wroga o litość. Czy ja też będę kiedyś do tego zmuszony, coś będzie mnie tu trzymało, czy odejdę z honorem?
Odsunąłem się trochę od dziewczyny i podszedłem do przyjaciela, aby nie narazić się, na jakie kol wiek próby szarpania z jej strony.
Kto wie, co przyjdzie jej do głowy.
  - Takie suki jak ty nie zasługują na nic innego jak śmierć – warknął przystawiając jej pistolet do czoła - jakieś ostatnie słowa skarbie? – zapytał – nie.. to dobrze – i wystrzelił.
 Krew rozbryzła się na ścianie przy okazji brudząc mi czubki butów.
  - Stary mógłbyś uważać, nie chce mi się przebierać – mruknąłem - znowu.
  - Było się pośpieszyć i samemu ją załatwić, chłopacy już skończyli – powiedział, po czym schował broń z powrotem pod bluzę.
  - Gdzie reszta?
Oparłem się o ścianę i spojrzałem na niego wyczekująco.
  - Siedzą na górze – powiedział wymijająco – już myślałem, że będziemy musieli ją to jeszcze trzymać. Za bardzo się darła, słychać było ją na piętrze. Same problemy z nią.
 W duchu przyznałem mu rację, uprowadzenie córki burmistrza, było idealnym posunięciem do wprowadzenie w życie naszego planu, ale mała za bardzo lubiła krzyczeć. Na szczęście dostaliśmy wiadomość z góry, że możemy się już jej pozbyć.

Dopiero po chwili rozmyślań, zauważyłem Beuna czekającego na mnie w drzwiach.
Widać było, że chciał coś powiedzieć na ten temat, ale ugryzł się w język i skierował na górę.
Wyszedłem za nim z pomieszczenia, po czym schodami udaliśmy się na parter gdzie Jai okupywał telewizor.
Rzuciłem się koło niego na kanapie i spojrzałem ponownie na, Beuna, który zamykał drzwi na dół z zaciętą miną.
Czyli nie ma humoru.
Ostatni tydzień jest jednym z gorszych, masa roboty i coś, o czym nikt nie chce mówić głośno.
Za nim zdążyłem coś powiedzieć do pokoju wszedł Luke. Rozdrażniony Luke. Co to jakiś tydzień wkurwionych Brooksów.
  - Nowe zadanie z góry – powiedział zirytowany.
Chyba coś poważniejszego skoro nie wysyłają swoich popychadeł tylko nas. Może być ciekawie..
  - Mogliby nam oszczędzić chodź jeden weekend – Jai wyprostował się na kanapie i spojrzał na swojego bliźniaka – ktoś tu nie lubi robić za posłańca – naśmiewał się z brata.
  - Klub przy Road Street 13th, 23.00. Chcą tam podmienić nasz towar na ich gorszy i go sprzedać.
  - No to mamy jeszcze trochę czasu – zauważył James, który dopiero pojawił się w salonie.
   - A ty Luke, co taki małomówny. Normalnie to być ich zwyzywał za zjebanie weekendu a dziś cisza, jestem pod wrażeniem – zaśmiałem się do wkurzonego chłopaka, a po mnie cała reszta.
Trzeba trochę rozruszać towarzystwo, bo wieczorem nie będą mogli się skupić.
  - Panienka mu pewnie dać nie chciała – powiedział James.
  - Ktoś oparł się wielkiemu pan Brooksowi, no nie wierzę, trzeba to gdzieś zapisać - udałem, że szukam notatnika, aby to zapisać.
Na co ten prychnął i wyszedł trzaskając drzwiami.
  - W końcu mu minie – Jai rozłożył się i spojrzał w miejsce gdzie wcześniej stał jego bliźniak – musi.
Każdy przytaknął mu, ale nikt nie zabrał głosu, nie ma innego wyjścia każdy musi to przeczekać, jak co roku w końcu minie. Innego wyjścia nie ma.


Luke

Wyszedłem wkurwiony z pokoju i ruszyłem do garażu gdzie miałem zaparkowany samochód. Wsiadłem do niego poczym skierowałem się do najbliższego baru w okolicy. Potrzeba mi zapomnieć. A tam najlepiej mi to się uda.
A to wszystko przez tą pieprzona datę 27 lipca.
Wiem, że nie tylko ja odczuwam skutki zbliżającego się dnia, ale ten sentyment nie daje mi normalnie funkcjonować. Czuję jak roznosi mnie od środka, chodź minęło tak dużo czasu to nie znika. Te pieprzone uczucie pustki z każdą kolejną chwilą się pogłębia.
Zaparkowałem tuż przy wejściu. Zamknąłem samochód i ruszyłem do środka. Była to typowa melina gdzie głównie można było kupić dragi, albo przyjść się schlać, rzadko, kto z rozsądkiem się tu zapuszczał, dlatego miałem pewność, że nie spotkam tu nikogo znajomego. Co mogłoby zniweczyć moje plany. Poza tym było wcześnie, więc nie powinno być dużo osób.
 Od progu czułem na sobie ciekawskie spojrzenia. Ci, co mnie rozpoznali od razu spuszczali wzrok w dół, wiedząc gdzie ich miejsce.
 Na niektóre odpowiadałem chętnie, a inne zlewałem takie jak zazdrosny wzrok facetów, którym zniszczyłem jedyną okazję na poruchanie.
Podszedłem do prowizorycznego baru i usiadłem na stołku obok brunetki, która przyglądała mi się niespeszona.
Zamówiłem whiskey i dopiero po dostaniu go odkręciłem się w jej stronę.
Była ubrana w krótką czerwoną sukienkę, która uwydatniała jej długie nogi i idealnie opinała jej zgrabne ciało, które zastępowało przeciętną twarz, której nie ukrywała jak większość pod masą kosmetyków.
   - Ale mam dzisiaj szczęście Luke Brooks we własnej osobie i to w takim zadupiu – złapała się teatralnie za serce podkreślając przejęcie swoją wypowiedzią - powiedziałabym, że miło cie widzieć, ale ciekawość twojej obecności tutaj jest większa, więc czemu zawdzięczam twoje odwiedziny?
  - Madelaine dałabyś spokój z tym przedstawieniem – wziąłem łyka alkoholu. I spojrzałem lekko rozbawiony na dziewczynę. Zawsze umiała poprawić humor swoim gadulstwem, mówiąc, co ślina na język przyniesie, chodź dziś jej usta posłużą się do czegoś innego.
 - Oho wybacz nie często zapuszczasz się w takie meliny, jestem w szoku, wielki pan Brooks przychodzi do obskurnego baru zamiast bawić się w najdroższych klubach Sydney – zachichotała.
W duchu przyznałem jej racje nie często zapuszczam się do takich miejsc.
  - Też mam czasem prawo przyjść i się najebać, gdzieś gdzie nikt nie będzie mi przeszkadzał – mruknąłem zmęczony tym wszystkich, na co oczy dziewczyny zabłyszczały. Dobrze wiedziała, po co tu jestem i tylko na to czeka.
  - A wiec coś się stało – powiedziała przybliżając się - nie myśl o tym, zaraz postaram się abyś zapomniał.  
  - Po to tu jestem – szepnąłem wprost do jej ucha, przez co zadrżała.
Kochała, gdy mówiłem do niej podczas sexu. To ją jeszcze bardziej nakręcało do działania. Za każdym razem.
Złapała mnie za rękę i pociągnęła za sobą w stronę toalety. Szedłem za nią, aż doszliśmy do WC. Szybko wybrałem męską i pociągnąłem ją do jednej z toalet, po czym zakluczyłem drzwi. I przyparłem do ściany, na co zajęczała zadowolona.

****

  Po skończonej sprawie wyszedłem z baru i skierowałem się do samochodu. Odblokowałem drzwi i usiadłem na siedzeniu. Odpaliłem samochód i w między czasie spojrzałem na zegarek 20.06 czyli mam jeszcze czas.
Za chuja nie chce mi się jechać, ale ich przecież nie wystawie. Od zawsze było jeden za wszystkich wszyscy za jednego. Od dziecka trzymaliśmy się tej zasady. I dzięki niej osiągnęliśmy wiele rzeczy, bo zawsze się wspieraliśmy.
Wyjechałem na główną ulicę i skierowałem się w stronę starych wieżowców. Bez problemu powinienem się tam znaleźć w ciągu pół godziny.
Mam tam ważna rzecz do załatwienia. Chłopacy jeszcze o tym nie wiedzą, ale ja nie pozostawiłem tej sprawy tak sobie. Dobrze wiem, że im też to ciąży. A ja nie mam zamiaru się poddać. Zawsze dostaje to, co chcę i tym razem będzie tak samo. Luke Brooks ma wszystko, co chce.

Samochód zaparkowałem pod starym ledwo stojącym budynkiem, a sam ruszyłem do środka. Nie sądzę żeby, kto kol wiek odważył się podejść do mojego pojazdu, a tym bardziej coś z nim robić. Nikt, kto ma chodź trochę rozsądku w głowie nie odważy się do mnie zacząć. Bo wszyscy wiedzą, że nie jestem znany z cierpliwości a tym bardziej zadośćuczynienia.
Pokonałem szybko schody i zapukałem do spróchniałych drzwi z numerem 14, które zaraz zostały przede mną otwarte.
Widać nie tylko ja się niecierpliwię.
Przeszedłem szybko przez próg i skierowałem się w stronę prowizorycznego salonu. Jeśli można tak nazwać dwie ledwo stojące kanapy, telewizor i małą szafkę ustawioną w roku pomieszczenia.
Rozsiadłem się wygodnie na sofie i spojrzałem w stronę mojego towarzysza, który szukał czegoś w szufladzie.
Tom jest naszym specem od wyszukiwanie informacji o ludziach i miejscach gdzie mogą przebywać, ma swoje wtyki wszędzie. Oprócz nas pracuje jeszcze z naszymi sąsiadami z południowej dzielnicy.
 Całym Sydney rządzi jedna wielka mafia, czyli rodzina Callan. Dalej w hierarchii są 4 gangi przewodzące danym terenem po kilka osób takim jak ja i chłopaki północny, południowy, wschodni i zachodni. My jesteśmy północnym, czyli tym głównym i najważniejszym. To na naszym terenie odbywają się największe sprzedaże. Wszyscy tu się znają i spotykają na spotkaniach takich jak wielkie zebranie. Pod nami są już mało ważni ludzie do pomocy i do mniej ważnych akcji jak roznoszenia, dragów lub spłata długów. Można powiedzieć, że rządzimy prawie cała Australią mamy swoich ludzi wszędzie nawet w Anglii i Ameryce.
  - Musze przyznać, że zleciłeś mi nie lada wyzwanie i musiałem się wiele natrudzić, aby zdobyć, chociaż kilka marnych informacje, z których niewiele wynikało, ale mam coś, co może cię zainteresować – spojrzałem na Toma z uniesionymi brwiami.
 Zbliżał się do mnie ze stosem kartek i jeszcze coś w między czasie z nich czytał.
Czyżby mój plan w końcu miał jakoś ruszyć z miejsca?
  - Oto informacje, o które prosiłeś – powiedział podając mi kilka arkuszy ze zdjęciem - no nie powiem namierzenie wielkiego Cienia, nie było proste, ale masz tu kilka miejsc, w których ostatnio przebywał z relacji świadków. Chodź to dziwne ze nikt nie wie jak wygląda i go tak na prawdę nie widział, ale każdy mówi, że to musiał być on. Tajemniczy i nieuchwytny, podobno mają go przedstawić na wielkim zebraniu. Ale do tego jeszcze ponad miesiąc. Musze przyznać, że chętnie się dowiem, kim jest ten cichy zabójca i szef najlepszego gangu.
W duchu przyznałem mu racje każdy, kto siedział nawet chwilę w tym gównie musiał o nim słyszeć.
  - Może on pomoże mi ruszyć z tą sprawę, jak nie on to nikt – westchnąłem.
  - Trzymam kciuki stary, a teraz lecę, bo Karen pewnie się niecierpliwi, że jeszcze mnie nie ma w domu.
  - Pozdrów ją ode mnie – powiedziałem.
Pożegnałem się jeszcze z chłopakiem, po czym schowałem papiery za bluzkę i sam postanowiłem się stąd zwinąć, jeśli chciałem zdążyć przed czasem.

7 listopada 2015

Rozdział 2


Dokładnie 75 minut i 46 sekund temu wyszła Caroline. I zostawiła mnie z tym bałaganem samą. Oczywiście ja, jako przykładowa i uczciwa współlokatorka wykonałam powiężone mi zadanie w trybie natychmiastowym. No, bo przecież, jak że by inaczej? Chodź moja wewnętrzna podświadomość drwi sobie w tej chwili ze mnie i mówi ze nie wykonałam tego ze względu na daną obietnicę a raczej chęć pójścia na imprezę. No cóż z sobą nie będę się sprzeczać. Żadna satysfakcja z tego. No, bo kto wtedy wygra?
   Właśnie kończyłam nakładać krwisto czerwoną szminkę na usta. Gdy w pomieszczeniu rozbrzmiały pierwsze słowa piosenki 5 Seconds Of Summer- English Love Affair. Tylko jedna osoba miała ustawioną tą piosenkę na dzwonek, gdy do mnie pisała lub dzwoniła Cal. Otworzyłam wiadomość od niej i zaczęłam ja czytać;
Czekam w Holu.
Westchnęłam przez  braku czasu, po czym odłożyłam telefon na toaletkę, przy której siedziałam. I podeszłam do wielkiego mahoniowego lustra wiszącego na ścianie na środku łazienki.  
Byłam ubrana w klasyczna czarną sukienkę wykonaną z śliskiego materiału, sięgająca do ud. Niby nic prosta sukienka, ale efektownie wyglądająca. Do tego wysokie buty na koturnie oczywiście pod kolor. I przy pieczętowanie tego wszystkiego, czyli naszyjnik wykonany z białego złota z małą róża na środku. Włosy zostawiłam   rozpuszczone, spadające kaskadami po ramionach  przykrywały mi całe plecy.
Spojrzałam ostatni raz w lustro, wzięłam komórkę, po czym zgasiłam światło i wyszłam z łazienki. Zabrałam klucze z blatu. Przechodząc przez korytarz pozagaszałam resztę świateł i zamknęłam drzwi.
Właśnie doszło do mnie, że całkiem długo nie byłam na imprezach. Odkąd Cal wyjechała po 1 semestrze 3 klasy rzadko, kiedy miałam czas i chęć na wyjście przez zbliżające się sprawdziany maturalne i naukę do nich. Bo w końcu kiedyś trzeba się uczyć. Jak nie na początku to pod koniec liceum.
Schodząc na parter dało się słyszeć śmiech mojej przyjaciółki rozmawiającej z kimś.
   - Hej - zawołałam, będąc na ostatnim schodku - dzień dobry - zwróciłam się do wysokiego mężczyznę stojącego za ladą. Miał może z 30 lat i przyjazny uśmiech. Którym zostałam obdarowana. Na co odpowiedziałam mu tym samym.
- Nareszcie, myślałam już, że przygniotły cię te kartony i trzeba będzie dzwonić po straż żeby cię wyciągnęła - zachichotała - Mam nadzieje, że rozpakowałaś się, bo nici z niespodzianki.
   - Nie martw się, zrobiłam - powiedziałam, po czym obie pożegnałyśmy się z recepcjonistą i ruszyłyśmy w stronę wyjścia.
****
Taksówka zatrzymała się  centralnie przed klubem. Najbardziej znanym i popularnym w północnej części Sydney. Nad drzwiami wisiał ogromny neonowy napis Dark Paradise. Z budynku wydobywały się głośne dźwięki puszczanej muzyki. Natomiast przed wejściem ciągnęła się długa kolejka kończąca się za rogiem budynku, oczekujących na wejście. Razem z Cal wysiadłyśmy z samochodu i ruszyłyśmy do środka.
   - Ciekawe czy uda nam się dostać, jak nie to pójdziemy do innego - żachnęła - ale ja tak bardzo chce tu iść to najbardziej luksusowy  klub w mieście.
   - Wpuszczą nas - powiedziałam pewnie, na co tylko, przytaknęła.
Przechodząc koło kolejki dało się słyszeć buczenie zdenerwowanych ludzi. W przejściu zostałyśmy zatrzymane przez dwóch napakowanych ochroniarzy.
   - Przepustki.
   - Przecież ich nie mamy Inez. Jak wejdziemy? - wyszeptała mi do ucha przyjaciółka.
   - Nie potrzebujemy przepustek - oświadczyłam. Na co spotkałam się ze znudzonym wzrokiem bramkarza.
   - Nie ma przepustek to wypad, tarasujecie kolejkę - warknął.
   - Czemu tu taki zastój - z drzwi wyszedł do nas wysoki brodaty mężczyzna. Miał może z 28 lat.
   - Szefie te panie nie wiedzą, co to znaczy bez wejściówki nie ma wstępu - rzekł jeden z dryblasów, wskazując na nas. Przez co poczułam jak stojąca za mną  Caroline wzdrygnęła się lekko.
Facet spojrzał na nas, po czym podszedł i się uśmiechnął.
   - Dawno żeśmy się nie widzieli Drew - stwierdził przytulając mnie. Na co trzy pary oczu spojrzały na nas zdziwione.
   - No będzie trochę Parker - powiedziałam.
   - Chad przed tobą stoi Irina Drew, następnym razem masz ją wpuścić od razu i jej uroczą koleżankę też - ucałował dłoń Caroline, przez co na jej policzkach pojawił się  rumieniec. Tak Parker umie zrobić wrażenie jak chce i wtedy nikt mu się nie potrafi oprzeć, szczególnie takie osoby jak Cal.
   -  Przepraszam panie to więcej się nie powtórzy - oznajmił Sam, bo tak miał na imię, srogo patrząc na bramkarzy. Razem z Cal ruszyłyśmy do środka.
   - Jak to zrobiłaś, skąd ty go znasz? - zapytała uradowana, patrząc na mnie z niedowierzaniem.
   - To brat Willa, mojego przyjaciela. Opowiadałam ci o nim, mój znajomy z rodzinnych stron.
   - Też chce mieć takich znajomych, właścicieli klubów, boże skąd ty ich bierzesz?  - mruknęła, na co zachichotałam.
Po przejściu ciemnego korytarza doszłyśmy do środka odbywającej się imprezy. W progu przywitał nas duszący zapach papierosów pomieszany z alkoholem i przeważającym zapachem męskich perfum. Który tak kocham. Podeszłyśmy razem do baru i zamówiłyśmy po Shocie na rozgrzewkę. Po czym ruszyłyśmy na parkiet.
Była już coś po 22, szalałyśmy na parkiecie od 2 godzin.
Odeszłam od chłopaka, z którym właśnie tańczyłam i ruszyłam się coś napić. Usiadłam na barku stołowym i gestem ręki przywołałam barmana.
   - Co podać - zapytała oblizując usta i bezczelnie patrząc na moje piersi wyeksponowane przez sukienkę.
Gdyby nie to, że prawie nie kontaktowałam, ale z zewnątrz dobrze się trzymałam i nie było tego widać. To może i bym z nim spędziła trochę więcej czasu na przyjemniejszych rzeczach niż siedzenie tu, ale mam jedna zasadę, której nie łamię. Nigdy po pijaku nie wdawać się w większe relacje z facetami.
Niestety po mimo wielu lat praktyki Bóg nie obdarzył mnie na tyle mocną głowa, abym pamiętała coś z poprzedniego dnia, pić mogę do woli tyle, że na drugi dzień pustka w głowie. Taki przydatny prezencik.
A w obcym miejscu raczej nie mam ochoty się budzić.
   - Burbon – mówię uśmiechając się zalotnie w jego stronę.
To, że nie będzie nic więcej nie znaczy, że nie mogę z nim trochę poflirtować. Każdemu należy się trochę zabawy.
   - Nie za mocny napój? – pyta i opiera się na łokciach o blat tuż przede mną, zmniejszając między nami odległość.
Macham ręką i przybliżam się do jego twarzy. Dopiero teraz dostrzegam jego zabójczo błękitne oczy.
   - Jestem już dużą dziewczynką – mruczę mu i zahaczam ustami o płatek jego ucha. Czuję jak się uśmiecha, ale nic nie odpowiada tylko odwraca się do mnie tyłem.
Gdy podnosi rękę po alkohol, który leży na wyższej półce koszulka idzie mu górę a ja mam idealny widok na jego zbudowane v i umięśniony brzuch. Aż robi mi się gorąco. 
Taka szkoda, ale postanowienia nie złamię nawet dla takiego ciacha.
Po chwili odkręca się do mnie ze szklanką w ręce i mi ją podaje.
Pod nią znajduje małą karteczkę, którą chowam na jego oczach.
Dziękuje mu za zrobiony napój i kieruje się w stronę, z której ostatni raz mignęła mi Caroline.
Jestem lekko zamroczona, ale to nie przeszkadza mi w przedostaniu się na druga stronę parkietu.
Dochodzę już prawie do loży, gdy muzykę zagłusza strzał. A potem drugi i trzeci.
Wszyscy jak na komendę zaczynają się rozbiegać i próbują dotrzeć do wyjścia.
A ja staram się utrzymać równowagę przez panujący zamęt i przepychających się ludzi, co nie ułatwia spożyty wcześniej alkohol.
   - Wyprowadź wszystkich, my sobie z nimi poradzimy, nie chcemy przecież świadków – mówi ktoś za mną. Już chce się odkręcić zobaczyć, kto to, ale nie zdążam, bo czuję jak jestem ciągnięta za rękę. Ostatnio rzeczą, którą mam przed oczami zanim jestem wyprowadzona jest chłopak celujący w głowę klęczącej dziewczynie.
Dziewczy... no tak Car. Zapomniałam o Caroline, a jeśli ona gdzieś tam została.
Próbuję się szarpać, ale ucisk na mojej ręce tylko się wzmacnia.
Przechodzimy przez ciemny korytarz już prawie nikogo nie widać. Wszyscy uciekli oby w tych osobach była Sparks[i].
Powoli czuję jak ulatnia się ze mnie cały alkohol. Dopiero teraz dochodzi do mnie, że jestem ciągnięta przez obcą osobę, a ludzi wokół robi się coraz mniej.
Chce wyszarpać rękę, ale za nim zdążam zadziałać, stajemy.
   - Nic ci nie zrobię za tymi drzwiami są tyły klubu skręcisz w lewo i znajdziesz się na ulicy stamtąd wezwij sobie taksówkę i pamiętaj nic nie widziałaś – słyszę głos tuż przy uchu. Dopiero teraz mam szanse zobaczyć, kto cały czas mnie ciągnął. Odkręcam się i w momencie sztywnieje. Nie to niemożliwe.
   - Daniel – szepczę, bo na głośniejszy ton nie ma szans.


[i] Nazwisko Caroline.

2 listopada 2015

Rozdział 1

   - To chyba ostatnie - powiedziałam zmachana do Caroline podając jej pudło z rzeczami - może pan już jechać! - wołam do taksówkarza, po czym ruszam w stronę schodów za pędzącą Cal.
  - Tak się cieszę, że będziemy razem mieszkać! – piszczy uradowana - będziemy robić babskie piżama party, oglądać filmy, chodzić na zakupy. Z kumplami mojego kuzyna tak nie mogłam, bo od razu zrzędzili, że nogi ich bolą jak chodziliśmy po galerii albo się tłumaczyli, że nie mogą. Ale są spoko, niedługo ich poznasz - trajkotała podekscytowana.
Czasami pytam się siebie jak dałyśmy radę się za przyjaźnić. Caroline wieczna optymistka patrząca na świat różowymi okularami, największa gaduła, jaką znam, znajdująca wspólny język z każdym i oczywiście dusza towarzystwa i ja jej przeciwieństwo realistka, z reguły aspołeczna, lubiąca zaszaleć wieczna imprezowiczka, nie ukrywam. Pamiętam jak się poznałyśmy pierwszego dnia drugiej klasy liceum, gdy przyjechała do Anglii na wymianę z Australii obie byłyśmy spóźnione i przyszłyśmy po dzwonku na lekcje. Musiałyśmy zostać w kozie po lekcjach, jako jedyne. Z biegiem rozmowy wyszło, że będziemy dzielić razem pokój, bo Caroline jeszcze się nie zakwaterowała, dlatego byłam w pokoju sama. I tak z każdym dniem nasza znajomość się pogłębiała aż zostałyśmy przyjaciółkami.
      - Jeśli nie umrę z wycieńczenia wspinając się po tych schodach - wtrąciłam rozbawiona jej zapałem.
      - To tylko 4 piętro, dasz radę. Wierzę w ciebie - chichocze próbując otworzyć drzwi. Co jej marnie wychodzi przez ogromny karton spoczywający na jej  rękach.
      - Może ci pomóc samosiu? - zapytałam, na co przytaknęła ledwie widoczna z za pudła, które zasłaniało jej cała twarz.
 Po przekroczeniu progu mieszkania od razy rzucam się na skórzaną kanapę stojącą na środku salonu, zmęczona przeprowadzką.
      - A w ogóle opowiadaj jak tam w Londynie? Jak minął ci lot? Nie wiem jak mogłaś wsiąść do tej latającej bestii, bo ja tego nie powtórzę po ostatnich turbulencjach - powiedziała siadając obok mnie.
      - Po tym jak wyjechałaś, nie miałam, z kim chodzić na imprezy. Został mi tylko Matt. Biedny musiał mnie znosić przez cały drugi semestr - zachichotałyśmy.
      - Szkoda, że wymiana nie trwała rok, a tylko jeden semestr wtedy zostałabym na dłużej na całe dwa lata - zaszczebiotała.
      - Czy razem czy osobno nareszcie ukończyłyśmy szkołę i jutro z tej okazji idziemy do klubu się upić - oznajmiam, przez co spotykam się z wiwatem przyjaciółki.
      - Zapomniałam ci powiedzieć przyjęli mnie na medycynę - oświadcza dumnie.
      - No to mamy jeszcze jeden powód do nawalenia się - dodałam z uśmiechem.
      - Wiem, może zrobię kakao i włączymy jakiś film i zrobimy noc filmową tak jak za starych dobrych czasów. Tak się cieszę, że zdecydowałaś się na powrót do Sydney niewytrzymała bym gdybyś była jeszcze trochę na innym kontynencie.     
      - Jestem tak zmęczona, że każdy pomysł nieuwzględniający wstawania jest wyśmienity. Więc chętnie, po za tym 5 lat poza domem mi wystarczy.
      - To ja idę robić a ty wybierz jakiś film - oznajmia - tylko nie horror wiesz, że ich nie cierpię - zagroziła, odmaszerowywując do kuchni.
Złapałam za pilota i zaczęłam przeglądać kanały, szukając czegoś, co nie zanudzi mnie na śmierć mdławymi scenariuszami, bo Caroline obejrzy wszystko z zachwytem byle by nie było straszne. W końcu po przejrzeniu ze stu kanałów znalazłam to, czego szukałam, czyli ,,American Pie 4". W tym czasie do pokoju wparowała Cal z kubkami gorącego kakao i ogromna miską popcornu.

    - Wstawaj, jest już, po 2 jeśli nie chcesz spać na kanapie i potem jęczeć, że cię plecy bolą to radzę ci wstać - mruknęłam do śpiącej Caroline próbując ją obudzić.
      - Co.. co się dzieje? - wyjąkała zaspana.
      - Kładź się do łóżka, film się skończył - powiedziałam łapiąc dziewczynę za rękę, po czym odprowadziłam ją do sypialni. Wracając  przez salon czułam jak by ktoś był w mieszkaniu. Serce zaczęło mi szybciej bić. Co chwile było słychać cichy stukot dobiegający z kuchni. Ruszyłam cicho na palcach w stronę hałasu. Wchodząc do pomieszczenia złapałam  się ręką za serce, jakbym dostała zawał.
      - Jess! - pisnęłam na widok kota zaplątanego we włóczkę - nie strasz mnie tak - burknęłam - chcesz żebym na zawał zeszła, jak ja mogłam cię nie zauważyć wcześniej  - powiedziałam biorąc go na ręce.
      - Gdzie się podziewałeś? Co??
Podeszłam do telewizora i miałam go wyłączyć, gdy nagle wyskoczył komunikat.
Wiadomości z ostatniej chwili!! Zostały odnalezione dwa ciała mężczyzn w wieku 25 i 26 lat. Policja rozpoczyna śledztwo. Czyżby miejscowe gangi znów rozpoczęły walkę o terytorium? Przestrzegamy przed późnym wychodzeniem z domu, Sydney znów robi się niebezpieczne. Będziemy informować państwa na bieżąco o przebiegu śledztwa.
Wzdrygnęłam się lekko na widok zdjęć dwóch okaleczonych ciał facetów.  Witaj Sydney! Ciekawie się zapowiada. Spojrzałam ostatni raz na ekran, po czym go wyłączyłam i skierowałam w stronę swojego pokoju. Zasłoniłam okno, po czym odłożyłam Jess na fotel i padnięta rzuciłam się na łóżko. 

Ziewnęłam głośno i zaczęłam się przeciągać. Uchyliłam lekko powieki i spojrzałam na zegarek znajdujący się obok łóżka na szafce  11:06. Jeszcze zaspana zwlekłam się z cieplutkiej pościeli i ruszyłam do kuchni, z której dobiegał znajomy śpiew Rixton - My and my broken heart w duecie z chórkiem mojej kochanej śpiewaczki Caroline. Jak jeszcze  miałyśmy razem pokój w liceum to Cal zawsze wstawała wcześniej i przygotowywała śniadanie podśpiewując piosenki z radia. Do dziś pamiętam jak przedłużała końcówkę jednej z piosenek i przez to przypadkowo przypaliła naleśniki.
      - Nie wiedziałam, że nadal  organizujesz poranne koncerty - usiadłam przy stole.
      - To wszystko przez ciebie - wymamrotała speszona.
      - Moja wina, że codziennie rano wyłaś i musiałam się jakoś ciebie pozbyć, więc zapisałam cie do chóru żebyś tam się wyśpiewała a w domu była cicho - rzuciłam podbierając jej jedną kanapkę z deseczki.
      - Nie podjadaj jeszcze nie skończyłam - strzeliła mnie po rękach.
      - Ej głodna jestem, chcesz mnie zagłodzić na śmierć? I tak już nie mam takich cycek po treningach jak kiedyś - zaśmiałam się biorąc gryza kanapki - ale muszę przyznać, że dałaś czadu na konkursie talentów. Pierwsze miejsce bez zbędnych ceregieli - cmoknęłam.
      - Ty to się lepiej nie podlizuj, ja rozpakuje tylko pudła z salonu resztę sama zrobisz, bo muszę iść na spotkanie w sprawie pracy.
      -Wcale się nie podlizywałam. Masz rozmowę w sprawie pracy i nic mi nie mówisz - pisnęłam.
      - Nie mówię, bo to nie jest pewne.
      - Gdzie będziesz pracować? - zapytałam.
      - Jeśli dostanę tę pracę to się dowiesz. Poza tym dobrze wiem, że sama śpiewasz tylko pytanie, dlaczego to ukrywasz przed wszystkimi. Sama chciałabym mieć taki głos jak ty - usiadła koło mnie.
      - Może, dlatego że nie umiem śpiewać i lepiej żeby nikt nie ogłuchł przeze mnie  - zasugerowałam - brzmię gorzej niż rozpruwany kot.
      - Jeśli ktoś tu brzmi jak rozpruwany kot to tylko Matt - zadrwiła, na co obie się zaśmiałyśmy.
Wstałam od stołu i odłożyłam brudne naczynia do zlewu. Po czym odkręciłam się  do tyłu i spojrzałam w stronę  Caroline'y. Zmieniła się przez te pół roku, wydoroślała. Stała się bardziej odpowiedzialna. Jak nie ona.
      - Czemu mi się tak przyglądasz - zerknęła na mnie lekko zdziwiona.
      - Zmieniłaś się. Aż czuję jak bym gadała z 40-latką z trójką dzieci na wychowaniu  - parsknęłam śmiechem, po czym podparłam się o szafkę i usiadłam na blacie.
      - A ja nadal czuje jak bym gadała z rąbniętą Iriną taką jak na początku naszej znajomości, która kochała dogadywać nauczycielom przy każdej możliwej okazji. -zachichotała.
      - Dobra nie rozczulajmy się, bo będę rzygać - podeszłam do Cal i zabrałam jej pusty talerz z przed nosa, po czym dołożyłam go do reszty naczyń i zabrałam się za mycie.
      - A w ogóle, o której masz to spotkanie, bo jest już 12.48 - spojrzałam na zegarek nad wejściem.
 Ale szybko ten czas minął.
      - Mam być na 15:40. Więc akurat zdążę zająć się salonem a tobie radzę się pospieszyć, bo jak wrócę to masz być uszykowana i wszystko ma być zrobione - zagroziła palcem.
      - Bo nie będzie niespodzianki.
     - Tak jest! - zasalutowałam.