Wybaczcie za czcionkę ale resetowali mi komputer + niesprawdzone
Irina
Od dobrych pięciu minut kręcę się próbując znaleźć jakąś pozycję, w której moja głowa nie będzie tak pulsowała i miała ochotę eksplodować. Ale to na nic.W ogóle, na czym ja leże? - zadaje sobie to pytanie czując pod brzuchem coś twardego.
Przekręcam się trochę w prawo i czuje jak spadam.
Na szczęście ląduje na czymś miękkim, ale to nie amortyzuje w pełni mojego upadku. Pisk roznosi się po całym pomieszczeniu, aż skręcam się z bólu.
Głupi kac.
- Ja pierdole, moja głowa - charczę, cicho przez ucisk w gardle.
Nawet nie mam siły otwierać oczu, dlatego układam się w najwygodniejszej pozycji, na jaką mogę sobie pozwolić. I zabieram do snu. No, bo jak nie skorzystać z czegoś tak miękkiego? Grzech!
Budzę się czując jak to, na czym leże zaczyna się trząść i to z reguły nie wróży dobrych znaków. Otwieram szybko oczy i podnoszę się do siadu podpartego, robię to tak nagle, że nie zauważam przed sobą stołu, na który natrafiam. Łapię się za nos i zaczynam masować. Mam już zamiar zawyć z podwójnego bólu, gdy zamiast usłyszeć swojego krzyku, słyszę kogoś innego. Zerkam przed siebie z prędkością światła i to, co widzę zwala mnie z nóg, pomimo tego, że siedzę. W sekundę zaczynam zwijać się ze śmiechu.
Otóż przede mną we własnej osobie stoi Caroline Sparks mistrzyni dwuznacznych i komicznych sytuacji w jednym, dodatkowo w samej bieliźnie z rozmazanym makijażem i ubraniami w ręku.
- Skąd się tu wzięłaś - piszczy na mój widok. Przez co przechodzą mnie drgawki.
Mój Boże, za jakie grzechy?!
- No wiesz jak rodzice się tak bardzo mocno kochają to dochodzi między nimi do bliskiego spotkania, w którym tatuś zapładnia mamusie po przez.. - nie mogę dokończyć, bo dostaję w ramię z bluzki.
Auu.
- Pytałam, co robisz na dywanie i czemu cię wcześniej nie zauważyłam?
- A żebym ja to jeszcze wiedziała - mówię masując skronie - w ogóle, co ty robisz o - zerkam na zegarek za nią - dziesiątej rano? Jest jeszcze noc.
- Ktoś tu ma kacyka oj - uśmiecha się złośliwie - dla twojej wiadomości śpieszę się do pracy, bo niektórzy ludzie chcą się rozwijać w przeciwieństwie do leniwców kanapowych.
Chyba ktoś tu dopiero wstał i to lewą nogą.
Przeklęte radio. Warczę pod nosem na znienawidzone urządzenie, które zostało włączone przez szatana w bieliźnie.
- Jędza - mamroczę pod nosem.
- Miód dla moich uszu, złotko.
- Skarbie uwalniasz potwora, gdy się nie wyśpisz. Lepiej zjedz snickers'a, bo zaczynasz gwiazdorzyć.
- Przynajmniej mi to wychodzi - wystawia język.
- Ta w takim stopniu jak to, że świnia ujrzy niebo.
- A co Nate do nieba nie pójdzie za te palenie trawki w kościele? - pyta ze śmiechem.
- On się nie liczy, przeklęty buc prawie nas przez niego wywalili.
- Ale musisz przyznać, że się działo - zachichotałam na samo wspomnienie jak ten idiota zaczął palić i częstować ludzi wokół.
- Nawet ksiądz się skusił.
- A to nie był ktoś w rodzaju mnicha?
- Yy nie? Przypomnij mi śmiałyśmy się z niego po tym jak spróbowałaś, czy przed? Bo coś mi się zdaje, że chyba tam odleciałaś wzorowa uczennico.
- Jaa, nie zdawało ci się - udała niewiniątko.
- Tak ogółem to nie miałaś gdzieś iść, jeszcze chwilę temu prawiłaś mi o leniwcach a teraz sama zamiast się szykować do tak ważnej rzeczy, jaką jest praca i rozwijanie się stoisz i plotkujesz ze mną, hm? - uśmiechnęłam się złośliwie - no wiesz zegar cały czas tyka.
- Małpa! - zerwała się i ruszyła w stronę łazienki.
- No już, już księżniczko szykuj się, bo nie zdążysz- zawołałam za nią.
- Wal się - odkrzyknęła.
- Z tobą? - zrobiłam zdziwioną minę - przecież wiesz, że gustuje w facetach, wybacz nie podniecasz mnie tak jak byś tego chciała - udałam posmutniałą.
- Haha bardzo śmieszne - powiedziała i zatrzasnęła za sobą drzwi.
Dobry Bożę, za jakie to grzechy?! Co ja takiego zrobiłam, że się tak na mnie mścisz, przecież nie pije często, na ogół jestem grzeczna nikomu nie wadzę? No powiedź, za co?
Mamrocze sobie jeszcze pod nosem, jaki to świat jest zły i kieruje w stronę sofy, po czym się na niej rozwalam.
I tak nic nie zrobię do póki szatan nie wyjdzie z łazienki a ja nie wezmę relaksującej kąpieli z olejkiem wanilinowym nie stój z poziomkowym. Tak to jest to, po prostu żyć nie umierać. Do tego perfekcyjny głos Jessego Rutherforda z The Neighbourhood.
Tak to wystarczy żeby zapomnieć o wszystkim.
Wstaje powoli i kieruję się w stronę pustej łazienki, z której co dopiero wyszła uszykowana Caroline.
Nareszcie! Ile można tam siedzieć?
- Tylko nie siedź cały czas w domu jak mnie nie będzie, leniu. Jeszcze mi się roztyjesz. I co będzie?
- Aż tak we mnie nie wierzysz? - pytam.
- Z tobą nigdy nic nie wiadomo - śmieje się, po czym wychodzi.
I w końcu upragniona kąpiel.
Gdzie te cholerne tabletki, no ja się pytam? Gdzie ona może trzymać takie rzeczy zachodzę w głowę? Rzucam wczorajsze ubrania na kosz i przeglądam wszystkie szafeczki. Jasno powiedziała, że ma wszystko schowane w łazience. Prycham po przeszukaniu ostatniej pułki.
Nic, kompletne nic. Nie miała, kiedy zużyć tylko dziś. Akurat dziś!
Warczę pod nosem. Łapię za ubrania i wrzucam je do kosza, na którym leżały, gdy zauważam spadającą powoli w dół karteczkę. Podnoszę ją z ziemi w najszybszym tempie, na jaki mnie stać i od razu przypominam sobie gorącego barmana.
Aż nagle czuję jak mój brzuch zaczyna burczeć. Krzywie się i odkładam kartkę na lustro, to może poczekać teraz mój instynkt przeżycia mówi, że muszę znaleźć tabletki i coś upolować, bo inaczej padnę w najbliższym czasie.
Po wysuszeniu włosów ubieram się w wygodne spodnie nie mam zamiaru się stroić a tym bardziej szykować na zwykłe wyjście na miasto. Niestety jestem dokładnie takim leniem, jakiego opisywała Caroline, ale musze przyznać, że dobrze mi z tym.
Łapie po drodze za kurtkę i pędem wychodzę z mieszkania. Im szybciej dostanę się do najbliższej apteki tym lepiej.
Po krótkim spacerze ulicami znajduję to, czego szukałam. A w środku żadnej kolejki.
Chyba tam na górze ktoś mnie jednak lubi.
Kupuje szybko opakowanie jakże cennych tabletek i połykam od razu dwie na rozgrzewkę. Tak dokładnie tego mi było trzeba kit, że przechodni patrzą na mnie jak na ćpunkę.
Dobra teraz jeszcze tylko coś zjeść. Jak na zawołanie mój brzuch postanawia dać swój koncert. Rozglądam się chwilę po okolicy, gdy zauważam miło wyglądający lokal. Po paru chwilach przekraczam próg restauracji „U Lottie", na samym wejściu czuć zapach świeżo parzonej herbaty z dodatkiem owoców leśnych jak mniemam.
Siadam w najbardziej oddalonym miejscu, nie mija chwila jak pojawia się przede mną kelnerka.
- Co podać? - pyta z niewymuszonym uśmiechem.
Muszę przyznać, że jeśli miałabym kogoś zaproponować do konkursu śnieżnobiały uśmiech to wybrałabym właśnie ją. Ciekawe czy szczęka ją nie boli od ciągłego uśmiechania się.
- Kawę czarną niesłodzoną do tego ciasto z białej czekolady z polewą - mówię spokojnie patrząc jak nawet na moment nie odrywa wzroku od notesu - i to wszystko.
- Dobrze zaraz przyniosę zamówienie - odpowiada z tym promiennym uśmiechem, który zna każdy z reklam i znika za barowym blatem.
Biorę jeszcze dwie tabletki, po czym sprawdzam godzinę. Jedenasta dwadzieścia, czyli mam jeszcze dużo czasu, aby wytrzeźwieć przed powrotem Caroline.
Rozglądam się chwilę po kawiarni, jest prawie pusta, jeśli mogę tak nazwać kilka osób włącznie ze mną, na całe szczęście, gdybym przyszła za godzinę jestem pewna w stu procentach, że nie miałabym już gdzie usiąść.
- Proszę, o to zamówienie - mówi kelnerka pojawiając się z nikąd. Kładzie wszystko na stoliku i znika tak szybko jak się pojawiła.
Tak dokładnie tego mi brakowało białej czekolady, myślę przeżuwając ciasto. Swoją drogą lepszego nie jadłam. Od razu czuję jak głowa coraz mniej pulsuje, tak zbawienne skutki pełnego żołądka.
Dopiero teraz mogę skupić się na wczorajszym dniu. Nadal nie mogę uwierzyć, że Daniel jest w Sydney, niby od początku wiedziałam, że tu mieszka, ale dopiero teraz jak go spotkałam to do mnie dotarło. Wcześniej było to jedynie błądzeniem przez mgłę, wręcz niemożliwe, że jeszcze się zobaczymy. A tu nagle spotykam go na imprezie i to w takich okolicznościach, szczerze gdyby nie ten sms rano to nawet bym o tym nie pamiętała, gdyby nie te okoliczności, które kotłują mi się teraz w głowie. Mój instynkt każe mi dowiedzieć się, o co poszło z drugiej jednak strony idąc za słowami Daniela to normalność tutaj i raczej niczego wielkiego oprócz zwykłej kłótni o niezapłacone długi bym nie odkryła.
- O czym tak myślisz?- podskakuje słysząc głos tuż nad uchem. Odwracam się do tyłu pierwsze, co widzę to ciemne brązowe oczy skanujące moją twarz.
- No wiesz ludzie mają to do siebie, że od czasu do czasu zdarzy im się przez chwilę wykonywać trudne zajęcie, jakim jest dedukowanie - mówię po krótszej przerwie popijając kawę - a ty, co robisz poza straszeniem mnie? - pytam w chwili, w której siada na krześle naprzeciw.
- No wiesz jakoś trzeba poznać przyszłą matkę swoich dzieci - uśmiecha się wesoło.
- Aha.. Czekaj, co? - krztuszę się kawą - dobrze słyszę?
- Oczywiście tęczo mojego życia, dobrze usłyszałaś - dopiero teraz uważnie mu się przyglądam. Figlarny uśmieszek rozświetla jego twarz. Normalnie dałabym osobie za taki tekst w twarz, ale z niewiadomo, jakiego powodu zamiast się wkurzyć zaczęłam się śmiać.
- No nareszcie się uśmiechnęłaś - mówi, gdy zaczynam się uspokajać.
- No dobra skoro tak to ty, kim jesteś?
- Twój przyszły mąż - patrzę na niego rozbawiona.
Boże skąd tacy ludzie się biorą?
- Ej, co robisz? - przyglądam się jak bieżę mój telefon ze stołu i coś z nim robi.
- Oh skarbie dobrze jest mieć numer swojej dziewczyny - odpowiada zajęty ekranem.
- Nie jesteś jakimś gwałcicielem albo seryjnym zabójcom no nie? - pytam.
- Jak patrzyłem ostatnio do mojego CV to żadna z tych rzeczy tam nie górowała. Ale wiesz skarbie za twój uśmiech mógłbym zabić - patrzy krótko w moją stronę i wraca do wcześniejszego zajęcia - a swoją drogą to, co robisz o tej godzinie, sądziłem, że tylko ci, którzy muszą iść do pracy albo mają ważne spotkanie wychylają się w poniedziałkowy ranek z domu po libacji alkoholowej poprzedniego dnia? - czyli miałam rację wyglądam jak narkoman na odwyku.
- Albo ci, co nie maja żarcia i zapasowych tabletek - odpowiadam - bardzo widać?
- Gdyby nie to, że z tobą rozmawiam to bym w ogóle tego nie zauważył - łapię mnie za rękę, gdy próbuje poprawić włosy i uśmiecha się przyjaźniej.
- Skoro tak to ty, do jakiej należysz grupy? - zmieniam temat.
- Ja zaliczam się do pierwszej grupy nieszczęśników, masz nieodebraną wiadomość - oddaje mi komórkę i wstaje od stołu - niestety muszę już iść, ale nie rozpaczaj jeszcze spotkamy się nie raz, no wiesz dzieci muszą jakoś powstać - porusza brwiami - a na razie muszę iść na rozmowę o pracę, więc trzymaj kciuki żono.
Patrzę jak odchodzi i zastanawiam się czy przypadkiem to nie przez leki, które brałam mam takie dziwne wrażenie, że to, co mówi może okazać się prawdą i do chodzę do wniosku, że chyba się nie mylę.