14 grudnia 2015

Rozdział 8

- No to są chyba jakieś jaja, jak mogłeś mnie zdradzić, nigdy nie sądziłem, że możesz się do tego posunąć. Miałem cię za przyjaciela, ale widać się myliłem - rzekłem zdenerwowany.
Był dla mnie jak brat a teraz stał z bronią wycelowaną w moją głowę. Bez żadnych skrupułów gotowy wykonać wyrok.
- Żegnaj Luke, miło było być twoim przyjacielem, nie martw się powiadomię twoja rodzinkę o tragicznej śmierci - zarechotał złośliwie - jak sądzisz walnięcie w drzewo będzie dość realistyczne? Samochód spłonął żadnych śladów.
- Stary możemy się jeszcze dogadać - zacząłem, gdy poczułem jak kula przeszywa moją klatkę piersiową.
Ostatnie, co widziałem to jego zwycięski uśmiech. No tak nareszcie mógł zrobić to, co chciał, od bardzo dawna.
Wielu spośród żyjących zasługu­je na śmierć. A nieje­den z tych, którzy umierają, zasługu­je na życie. Czy możesz ich im ob­darzyć? Nie bądź tak pochop­ny w fe­rowa­niu wy­roków śmier­ci. Na­wet bo­wiem najmędrszy nie wszys­tko wie.
Koniec.
Doczytałam do końca i spojrzałam na całą zapłakaną Caroline z chusteczkami.
- On był taki przystojny - chlipnęła - nie mógł umrzeć, nie on - załkała.
- Caroline spokojnie jest jeszcze jedna część, może przeżyje - pocieszyłam ja śmiejąc się w duchu.
Jest taka przewidywalna.
- A co jak umarł i Penelopy (Penelopi) będzie z jego złym kuzynem. Przecież go nie kocha, a Blake zmusi ją do ślubu z nim, aby dostać od niego kasę.
- O boże jesteś jak małe dziecko. To jasne, że za niego nie wyjdzie nawet jak Luke umrze, bo wtedy Ewan ją ukryję - powiedziałam zapychając się kolejną porcją lodów pistacjowych.
- To takie smutne będzie myślała, że miłość jej życia umarła przez jej byłego. Ale na koniec i tak będą razem. To piękne jak on się o nią starał w pierwszej części. Chodź ona ciągle odmawiała i specjalnie go wkurzała, aby odpuścił to on się nie dał i dzięki tej wytrwałości zdobył jej serce.
- Takie są książki Car z dobrym zakończeniem sprzeda się więcej.
- Ale ty jesteś nieczuła - burknęła - zero romantyzmu, z facetami się chowałaś czy jak?
- Dokładniej z czterema a co? - zachichotałam.
Tak miałam naprawdę wspaniały okres dojrzewania. Każdy chłopak, który do mnie podszedł był skutecznie odstraszany. Nie mówię, że byłam jakoś oblegana, ale laska na desce to wtedy był szpan.
- Miałaś dobrze ja musiałam znosić starsze kuzynki, które nie widziały nic poza czubkiem swojego nosa. Tylko gadały o tym jak dobrze ukręcić chłopaka i mieć jak najtrwalszy makijaż.
- Może, dlatego teraz robisz taką furorę w śród płci męskiej - zauważyłam śmiejąc się.
- Wiesz, co brakowało mi tych naszych wieczorów, po tym jak wyjechałam tak zajęłam się nauką, że nie zauważyłam w ogóle jak ten czas szybko minął. Za nim się obejrzałam już stałaś pod domem z walizkami - wtuliłam się w nią.
Wiedząc jak miała ciężko będąc sama w dużym mieście. Bez nikogo. Po tym jak zdecydowała, że chce studiować medycynę państwo Spark szanowani prawnicy na wieść o tym, że ich jedyne dziecko nie pójdzie ich śladem postawili jej ultimatum albo zrobi to, co oni chcą albo radź sobie sama skoro może podejmować już takie decyzję.
- Jesteś najdzielniejszą osobą, jaką znam, wiesz? - uśmiechnęłam się - i dlatego należy ci się to, co najlepsze.
- Tak tęskniłam - chlipnęła.
- Oj nie becz, bo zaraz ja się rozkleję. I co będzie jak mój image pójdzie się walić? - machnęłam ręką próbując powstrzymać plącz.
- Nie będę sama wyglądała jak upiór z rozmazanym makijażem - wskazała na siebie - chyba pobrudziłam ci bluzkę - westchnęła.
- Na szczęście to twoja.
W głowię usłyszałam słowa dziadka, które zawsze powtarzał „Przyjaźń to coś, co pokazuje, kim naprawdę jesteśmy i na co nas stać".
***
- No dobra leć jak musisz - zaśmiała się - kochaś na ciebie czeka.
- Idę tylko po mój telefon i tyle.
- Tak oszukuj samą siebie nie mnie, z tego, co wywnioskowałam z twojego opisu wygląda jak grecki bóg.
- Oj już się nie martw wyrosłam z tego. Nie zakocham się w pierwszym lepszym palancie.
- A co z Danielem?
- A co ma być? Przecież wiesz, że to zamknięty temat było minęło. Tylko przyjaźń nic więcej.
- Dobra, dobra ruszaj, bo się spóźnisz.
Złapałam za portfel i ruszyłam w stronę drzwi. Zeszłam szybko na sam dół przeskakując, co trzeci schodek.
Miałam gdzieś to, że kazał mi się odstawić na przekór mu założyłam czarne rurki z wysokim stanem a do tego ciemną koszulę i sweter oraz moje ukochane glany.
Ustałam przy ulicy wystawiając rękę, po krótkiej chwili siedziałam już w ciepłym wnętrzu taksówki relaksując się muzyką.
- Gdzie jechać?
- Kojarzy pan tą kawiarnie „U Lottie"? - mężczyzna przytaknął - tylko szybko - dodałam.
Niestety nie należałam do punktualnych osób, a z pewnością brak komórki z alarmami mi tego nie ułatwiał. Moje roztrzepanie nie raz sprawiło mi wiele kłopotów. Ale teraz przez to wszystko mogłam stracić mój ukochany telefon. A na to nie mogłam sobie pozwolić.
Oparłam głowę o okno i spojrzałam na zegarek w samochodzie. Pięć minut po czasie, on musi tam jeszcze być. Przymknęłam oczy próbując oczyścić myśli. Nie wiem ile tak siedziałam, ale każde kolejne truknięcia wywoływało we mnie coraz większy niepokój. Zerknęłam szybko na drogę i zanim zdążyłam pospieszyć kierowcę spostrzegłam ogromny korek.
- Ile płacę?
- Co - spytał zdziwiony moimi słowami.
- Ile chcesz za drogę? - mruknęłam zwracając większą uwagę na portfel niż kierowcę.
- Będzie 15 dolarów.
- Masz - rzuciłam w niego zawiniątko dwóch dziesięciodolarówek.
Wyskoczyłam z pojazdu znajdując się na samym środku jezdni. Przeszłam szybko wymijając obtrukiwające mnie samochody i puściłam się biegiem. Truchtałam przed siebie próbując nadrobić trochę czasu. Przy okazji starałam się nie patrzeć na otaczającą mnie ciemność, chodź to miasto to najlepiej nigdy nie chodzić samemu, gdy jest ciemno. Na szczęście miałam dobrą formę dzięki ćwiczeniom w Londynie.
Po krótkim czasie zauważyłam podświetlany szyld kawiarni. Ustałam i zaczęłam rozglądać się szukając tego palanta. Zmęczona przysiadłam na pobliskiej ławce.
Może jeszcze go nie ma, może się spóźnił?
Po około dziesięciu minutach czekania, bo oczywiście nie mam telefonu żeby dokładnie wiedzieć wkurzona podniosłam się i postanowiłam wracać do domu.
- Ja walę - przeklęłam zdając sobie sprawę z tego, że nie mam jak zadzwonić po taksówkę ani po kogokolwiek i czeka mnie samotna podróż do domu - no nie - jęknęłam.
A to wszystko przez tego idiotę gdyby nie on leżałabym sobie spokojnie przed telewizorem i zajadała się kanapkami.
Zdenerwowana ruszyłam omijając gdzie nie gdzie grupki ludzi, którzy wcale nie wyglądali przyjaźnie.
Przynajmniej znałam drogę powrotną, pi razy oko, ale jednak. Głupi buc nie mógł zachować się ja gentelman i zaczekać. Żeby teraz zatrzymała się jakaś taksówka to musiałam bym chyba wygrać życie.
Włożyłam ręce w kieszenie i lekko się zgarbiłam, co chwile czułam jak zimny wiatr smuga moje ciało nie oszczędzając niczego. Powoli zaczynałam drżeć i to nie tylko z zimna tłum wokół mnie powoli się rozrzedzał aż w końcu szłam sama.
Niestety im dalej od centrum tym mniejszy ruch.
Próbowałam iść jak najciszej nie zwracając na siebie większej uwagi. Ale po chwili strach przerodził się w wściekłość, nie byłam zła tylko wkurwiona. Żebym szła jak cykor, do czego to doszło. Od kiedy boje się tak chodzić, skoro w Londynie cało nocne spacery nie robiły na mnie większego wrażenia a teraz boję się dobrze złapać oddech. Od razu skarciłam się w myśli, jaki detektyw boi się iść samemu w nocy? Chyba tylko najgorszy.
Zirytowana kopnęłam kamyk, który uderzył w metalowy kosz wywołując nagły hałas.
A co tam, niech wiedzą, że jestem.
- E nie ładnie tak niszczyć mienie publiczne - usłyszałam gruby męski głos.
Tak Irina tylko ty możesz mieć takie szczęście, tylko ty. Dwóch napakowanych gości i ciemny róg. Piękny akt odwagi, jakbyś nie mogła urządzić imprezy na sto osób tylko musiałaś kopnąć w ten przeklęty kamień.
- Zobacz, jaka nam się piękna laska trafiła - powiedział drugi oblizując bezczelnie usta. I zmierzając powoli w moją stronę.
- Żadne trafiła - warknęłam, cofając się w tył.
Może i są więksi, ale nie szybsi. Przynajmniej mam taką nadzieję.
- A jaka zadziorna, jeszcze lepiej będzie pieprzyło mi się te usteczka na samą myśl - wzdrygnęłam się patrząc raz na jednego raz na drugiego.
Moje serce zaczynało pompować coraz więcej krwi a ja poczułam nagły zastrzyk adrenaliny wymieszany ze strachem.
- To, który pierwszy? - zapytał niższy z mężczyzn - pierwszy ją zobaczyłem - powiedział i uśmiechnął się obrzydliwie.
Ale ja już dawno przestałam słuchać, o czym mówią, miałam dwa wyjścia albo zostać tu i dać im wolną rękę albo biegnąć przed siebie.
Odkręciłam się szybko w tył i zaczęłam pędzić na tyle na ile pozwalało mi zesztywniałe od zimna ciało.
- Co jest?! - usłyszałam jeszcze tylko krzyk zanim postanowili mnie gonić.
Truchtałam ile sił w nogach próbują ich zgubić. Wbiegłam w ciemna uliczkę chowając się w cieniu. Kucnęłam opierając się o ścianę, żeby być jak najmniej widocznym. Po chwili zauważyłam jednego z nich stojącego na środku drogi, spojrzał kilka razy w miejsce, w którym byłam, ale widać dobrze się nie przyjrzał, bo jeszcze chwile postał i zaczął się wracać.
- Nie ma tu jej - krzyknął gdzieś w przestrzeń i zniknął za budynkiem.
Poczekałam jeszcze kilka sekund i ruszyłam w przeciwną stronę. Wybiegłam z uliczki zwalniając powoli tempa. Schyliłam się łapiąc oddech i trzęsącym się krokiem ruszyłam do przodu. Szłam chwile rozglądając się za każdym razem, gdy usłyszałam jakiś dźwięk.
Tak ewidentnie należysz do pechowych ludzi. I tak prawie zostałaś zgwałcona i pewnie obrabowana, ale jako przyszły detektyw poradziłaś sobie świetnie oceniając sytuacje i swoje możliwości.
Dobra Drew uspokój się, nie raz gonili cię jacyś źli goście i za każdym razem wychodziłaś z tego bez szwanku teraz też tak będzie.
- Tu jesteś skarbie - usłyszałam tuż przy uchu. Chciałam zacząć krzyczeć, ale ktoś zakrył mi twarz dłonią i pociągnął w tył. Oddychałam głęboko dociśnięta plecami do trzymającego mnie mężczyzny.
- Długa kazałaś mi na siebie czekać - szepnął - ale teraz cię złapałem. I nie mam zamiaru szybko puścić.
Na linie nad przepaścią tańcz, aż w jedną krótką chwilę, pojmiesz po co żyjesz.